czwartek, 10 października 2013

Piotr Czerwiński - "Przebiegum życiae"



Książka kupiona trochę na siłę w Matrasie w jednej z promocji typu dwie za jedną czy coś w tym stylu. Wzięłam ją, żeby kupić "Lubiewo" ze zniżką. Po wielu miesiącach odkładania książki na później okazało się, że to "Przebiegum życiae" powinnam chwycić z półki jako pierwsze.

Opis z tylnej okładki:
Napisana polsko-angielskim żargonem historia dwóch pozornie różnych Polaków, którzy za chlebem wyjechali do Irlandii. Pracują w dublińskiej fabryce, ich zajęcie jest tak ogłupiające, że aby nie oszaleć, uciekają w surrealistyczny świat kreskówek, muzyki i fantazji o powrocie Małego Księcia.

Oszałamiająca mieszanka klimatów z Vonneguta i Kafki

Teraz coś ode mnie:
Tak jak mówi opis książki na okładce jest to opowieść o dwóch Polakach, mieszkających w Irlandii, którzy dali się zwieść pozorom 'krainy mlekiem i miodem płynącej". To historia Gustawa - 40-letniego biznesmena, który stracił w Polsce wszystko i kupił bilet w jedna stronę i Konrada - dwudziestokilkulatka, który od razu po studiach bez przyszłości wyruszył na podbój Zielonej Wyspy. To opowieść o dwóch pozornie różnych osobach, które w Polsce pewnie nigdy nie odnalazłyby siebie nawzajem, a w obcym kraju stali się najlepszymi przyjaciółmi.
Najpierw poznajemy Gustawa, całą jego przeszłość prowadzącą do wyjazdu do Irlandii. Konrad pojawia się dopiero około połowy książki bardzo pijany w barowej toalecie, mówiąc "Yo, dude. Proszę cię, narysuj mi baranka."

Na początku myślałam, że zabieram się za zabawną, nieco sarkastyczną lekturę, napisaną mieszanką polskiego i angielskiego (mój ulubiony polsko - angielski tekst: "De chuj shot the bombki, man") Z resztą opis z tyłu okładki, albo wręcz sama okładka, jej projekt, może to sugerować. Początek był właśnie taki, jak się spodziewałam - lekki, szybko się go czytało, mieszanka języków wywoływała uśmiech na twarzy.
Czytadełko - pomyślałam i to był chyba mój największy błąd w ocenie książki po okładce.

"Przebiegum życiae" ma bowiem drugie dno, które ukazuje się powoli, aż w pewnym momencie nie da się go przeoczyć. Książka jest bardzo głęboka, tak naprawdę niezwykle smutna i przygnębiająca. Sporo jest w niej fragmentów, które śmieszą, ale jest to raczej śmiech przez łzy...

Pośród samych niepowodzeń, ucieczka Gustawa w historię Małego Księcia dodatkowo mnie poruszyła, ponieważ "Mały Książę" to jedna z moich ukochanych książek.

" Dwunastoletni Gustaw nagle przestał siedzieć na widowni i znalazł się na scenie. To on grał pilota, któremu przyszło lądować na Saharze. Mały Książę był dorosły i wcale nie brzmiał jak Mały Książę. Był cynicznym chamem.
-Yo, dude - powiedział Książę do Gustawa w pierwszym akcie. - Proszę cię, narysuj mi baranka.
Gustaw zaczął rysować, ale Książę wyśmiał go i krzyknął:
- Co ty, chłopie, z byka spadłeś? Nie chcę żadnego baranka, co ja, pierdolnięty?
Trochę wyglądał na pierdolniętego. Powiedział, że wraca na Ziemię, bo ma niedokończone interesy. A potem, że baranka, którego narysował mu prawdziwy pilot, sprzedał pijakowi. Podobno bydlę zjadło wcześniej różę, więc Książę postanowił się go pozbyć. Jeśli zaś chodzi o baobaby i wulkany, przestał się nimi przejmować. Wynajął dozorcę z Ukrainy, który odwala całą robotę za niego. True. To był dorosły Mały Książę.
- Dorośli są naprawdę bardzo dziwni - powiedział Gustaw."

Ktoś może pomyśleć: Po co w takiej książce mieszać dwa języki, przecież to nie pasuje, jest zabawne, podczas gdy treść książki przygnębia?
Ja to odbieram, jako zabieg, dzięki któremu widzimy wyraźniej obcość miejsca, w którym wylądowali nasi bohaterowie. To, że są rozbici pomiędzy dwoma narodowościami, nie czują się naturalnie.

"I w kółko mówię "true", that is, I know, znaczy się, wiem, true. Ale umówmy się, na potrzeby niniejszego dzieła, że to nie jest dowód mojej nieporadności językowej, tylko genialnie dobrany środek artystycznego wyrazu."

Kto jest w tej książce Małym Księciem, a kto pilotem na Saharze? Jak kończy się historia Gustawa i Konrada? Czy w ogóle się kończy? Żeby się dowiedzieć, trzeba po prostu przeczytać "Przebiegum życiae", bo warto.


Moja ocena: 7/10
Książka - bardzo dobra, może kiedyś jeszcze do niej wrócę. Narazie poleciłam ją znajomym, ciekawe, jak im się spodoba.